Odrzuć swój krzyż
Bardzo często na różnego
rodzaju spotkaniach, nabożeństwach czy konferencjach z ust wielu
ewangelistów, nauczycieli czy duchownych różnych tradycji
chrześcijańskich słyszymy Chrystusowe wezwanie do pójścia za
nim.
W artykule zatytułowanym
Warunek próbowałem, z lepszym lub gorszym skutkiem, wyjaśnić co
oznacza mieć w nienawiści swoich bliskich i czemu jest to warunek
sine qua non pójścia za Jezusem. Wiemy, że każda osoba czy każda
rzecz jaką stawiamy na pierwszym miejscu będzie nas odsuwać od
Tego, który jest Drogą, Prawdą i Życiem (J 14:6). Abyśmy
mogli prawdziwie postępować za nim, On musi być dla nas na
pierwszym miejscu, w każdym innym przypadku coś nam będzie
odwracało uwagę, zagłuszało Jego słowa i w wielu momentach
naszego życia będzie nas poróżniało z naszym Panem.
W Ewangelii Mateusza
Jezus naucza: „Kto nie bierze swojego krzyża i idzie za Mną,
nie jest Mnie godzien”(Mt 10:38, UBG) Ewangelista na
określenie słowa „bierze” używa greckiego słowa λαμβανει
lambanei,
które oznacza nie tylko brać, ale też otrzymywać. Jezus zatem
uczy nas, że krzyż, który mamy wziąć by iść
za
nim jest też krzyżem nam danym, krzyżem, który otrzymujemy,
dokładnie tak jak On z własnej woli podjął krzyż, który został
mu dany przez Ojca: „Ojcze,
jeśli chcesz, zabierz ode mnie ten kielich. Jednak nie moja wola,
lecz twoja niech się stanie.”(Łk
22:42,
UBG)
Każdy
zatem kto uchyla się od wypicia kielicha, który mu przygotował
Ojciec nie jest godny by iść za Jezusem, nie jest godny by nazywać
się Jego uczniem.
Aż
w trzech Ewangeliach słowa Jezusa na ten temat rozbrzmiewają bardzo
wyraźnie i dobitnie: „Jeśli
ktoś chce pójść za Mną, niech się wyprze samego siebie, weźmie
swój krzyż i niech idzie za Mną”(Mt
16:24,
UBG), „Potem
przywołał do siebie lud wraz ze swoimi uczniami i powiedział do
nich: ktokolwiek chce pójść za mną, niech się zaprze samego
siebie, weźmie swój krzyż i idzie za mną”(Mk
8:34,
UBG) oraz „Następnie
zwrócił się do wszystkich: Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech
się zaprze samego siebie, niech bierze swój krzyż każdego dnia i
idzie za mną”(Łk
9:23,
UBG).
Aż
dwóch spośród trzech Ewangelistów świadczy, że było to
wezwanie wolnej woli skierowane do każdego kto zechciał słuchać.
Jezus nie zmuszał, ani szczególnie nie zachęcał, za to dał
wybór, który jeszcze dodatkowo obłożył warunkami. Nie ma w tym
nic dziwnego nawet dla nas współczesnych i nazywających siebie
nowoczesnymi ludźmi. Gdy zapisujemy się sami do jakiejś szkoły,
na jakiś kurs lub zapisujemy nasze dzieci to najpierw musimy
zapoznać się i zgodzić na warunki, które stawia szkoła, normalne
zatem jest, że i rabbi Jeszua ben Josef miał warunki, które trzeba
było spełnić by wstąpić do Jego jesziwy (szkoła rabiniczna –
przyp. autora).
Jeden
tylko Łukasz zauważył w swojej Ewangelii, że to branie krzyża ma
odbywać się codziennie. Każdego więc dnia uczeń Pana musi
dokonywać wyboru i nakładać sobie na ramiona krzyż by iść za
swoim Mistrzem, jak mawiał poeta:
Jedno
wiem, i innych objawień
Nie
potrzeba oczom i uszom-
Uczyniwszy
na wieki wybór,
W
każdej chwili wybierać muszę
(„Jeździec”, Jerzy Liebert)
Codziennie
musimy na nowo podejmować tą samą decyzję; codziennie musimy
podejmować krzyż, który jest nam dany i codziennie musimy spojrzeć
w lustro, zaprzeć się samego siebie, jak wyraził to Paweł w
słowach: „Z
Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję, ale już nie ja, lecz żyje
we mnie Chrystus. A to, że teraz żyję w ciele, żyję w wierze
Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał za mnie samego
siebie.”(Gal
2:20,
UBG)
Nikt
nie powinien mieć wątpliwości, że aby w ogóle być godnym
pójścia za Chrystusem należy spełnić warunek „nienawiści”
wszystkich i wszystkiego co może nas od Jezusa oddzielać, by
następnie móc pójść za Mistrzem z własnej i nie przymuszonej
woli, codziennie dokonują tego wyboru, znowu i znowu. Musimy patrzeć
na siebie i nie widzieć siebie, a widzieć żyjącego w nas
Chrystusa, by następnie wziąć podany nam przez Ojca krzyż i
podążać śladami Jego Syna.
Dla
przeciętnego człowieka to ciężkie warunki, ale nie są one
barierą nie do pokonania, jeśli miłość jest w nas silna: „A
przed świętem Paschy Jezus, wiedząc, ze nadeszła jego godzina,
aby przeszedł z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich, którzy
byli na świecie, umiłował ich aż do końca.”
(J 13:1,
UBG) Jezus umiłował nas do końca, aż do zatracenia, aż po krzyż
i śmierć. Czy zatem ta sama zasada nie obowiązuje w drugą stronę?
Czy my należący do Niego nie mamy go umiłować aż do końca, aż
po nasz krzyż?
Dla
wielu może się to wydawać nie do zaakceptowania lub nawet
przerażające, że Ten, który nas umiłował, który nas zbawił i
wyswobodził z niewoli, żąda od nas czegoś takiego. Często
pojawiająca się wymówka to, że przecież on był Bogiem, a ja
jestem tylko człowiekiem, tak jakby Chrystus nie był człowiekiem.
Stajemy zbulwersowani takim żądaniem Jezusa, ale czego On tak
naprawdę od nas oczekuje?
Grecki
wyraz tłumaczony na język łaciński jako crux
i polski krzyż
to σταυρος
stauros.
Termin ten pochodzi od czasownika ιστημι
istemi
oznaczającego stawiać, ustawiać, postawić, wznosić. U Homera i
grece klasycznej stauros oznaczał pal lub słup. Dopiero w grece
koine, czyli w tej jakiej był spisany Nowy Testamet, zaczął
oznaczać pal z umieszczoną na jego szczycie poprzeczną belką, z
łac. crux immissa, choć współcześni badacze odnoszą termin
stauros bardziej do poprzecznej belki, którą Jezus, a potem Szymon
Cyrenejczyk nieśli na drodze na Golgotę.
Co
by to jednak nie było, czy cały krzyż czy tylko poprzeczna belka,
to jest to ciężar, pod którym Chrystus się uginał. W ustach
Jezusa stauros, tłumaczone jako krzyż, oznacza ciężar zadania,
który Bóg nam powierza, i który musimy nieść by podążać za
Nim. Aby być uczniami Jezusa musimy postępować jego śladami
włącznie z niesieniem krzyża i wypiciem kielicha, który Ojciec
nam przygotował.
Jest
jednak coś co trochę nie pasuje do obrazu tu przedstawionego. Jest
coś czego naucza sam Jezus, co zaczyna mącić w naszych umysłach
obraz ucznia Jezusa jako wiecznego cierpiętnika: „Przyjdźcie
do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a ja
wam dam odpoczynek. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode
Mnie, że jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie
odpocznienie dla waszych dusz. Gdyż moje jarzmo jest łagodne, a
moje brzemię lekkie.”(Mt
11:28-30,
UBG)
We
wszystkich Ewangeliach wyraz grecki αρατω
arato
jest tłumaczony na polskie weźmie, ale wyraz ten znaczy także
dźwignie, podniesie oraz...odrzuci! Ten sam wyraz oznacza dwie
przeciwstawne czynności, podnieść i odrzucić.
Przez
lata jesteśmy przywiązani do tłumaczenia, które teologicznie i
kontekstowo wydaje się nam bardziej słuszne „...niech
się zaprze samego siebie, niech bierze
swój krzyż każdego dnia i idzie za mną.”(Łk
9:23,
UBG) A co by było gdybyśmy ten tekst przetłumaczyli trochę
inaczej: „Następnie
zwrócił się do wszystkich: Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech
się zaprze samego siebie, niech odrzuci
swój krzyż i idzie za mną.”
Nagle zapewnienie Jezusa, że Jego jarzmo jest przyjemne, a brzemię
lekkie nabiera zupełnie nowego sensu, tak jak i słowa Pawła:
„Trwajcie
więc w wolności, którą nas Chrystus wyzwolił i nie poddawajcie
się na nowo pod jarzmo niewoli.”(Gal
5:1,
UBG)
My
sami nosimy krzyże, które wkładamy sobie na ramiona, a pod
ciężarem, których uginamy się, pękają nam stawy w kolanach, a
krew spływa po naszych plecach. Jesteśmy niewolnikami tych krzyży,
które sami sobie włożyliśmy na barki, albo inni to zrobili dla
nas i za nas, a potem jak Syzyf toczący swój nieszczęsny kamień,
próbujemy je unieść jakby od nich zależało nasze wybawienie. A
przecież jak wołał Prorok: „...on
nosił nasze cierpienia, dźwigał nasze dolegliwości; a myśmy
uważali go za dotkniętego, rażonego przez Boga i znękanego”(Iz
53:4,
NBG), bowiem Ojciec: „Tego,
który nie poznał grzechu, zamiast nas uczynił grzechem, abyśmy my
w Nim stali się sprawiedliwością Boga.”(2
Kor 5:21,
NBG)
Nie
ma potrzeby byśmy dźwigali nasze krzyże, krzyże, które często
na naszych ramionach umieszcza rodzina, społeczeństwo, nasz
kościół, nasz szef czy nasza tradycja. Odrzućmy te krzyże i
podejmijmy te, które przygotował dla nas Ojciec w swoim Synu, byśmy
mogli pójść za Nim w pełnej wolności, bo krzyże dane nam są
jarzmem Jezusa, które jest łagodne i lekkie. Może ktoś dźwiga
krzyż dokonanej aborcji, najwyższy czas go odrzucić i zwrócić
się w prawdziwej pokucie do Boga. Jeśli nosisz krzyż ducha, który
umiera w twoim kościele to porzuć ten krzyż i wyjdź z tego
kościoła. Może dręczy cię krzyż niezgody to idź, odrzuć ten
krzyż, pojednaj się i idź za Mistrzem. Dręczy cię krzyż
małżeńskiej zdrady, odrzuć go, zwróć się do Tego, który jest
prawdą by odzyskać zaufanie, które utraciłeś. Odrzuć każdy
krzyż, który nie jest ci dany przez Ojca.
Nie
ma potrzeby by się biczować, nosić włosiennice czy inne oznaki
tzw. pokuty. Nie musimy zgadzać się na wszystko co świat próbuje
wepchnąć nam w gardło. Porzućmy i odwróćmy się od tego
wszystkiego co nas zniewala, tych krzyży czymkolwiek by mogły być.
Odwróćmy się do Pana w prawdziwej pokucie: „Przyjdźcie,
rozprawimy się – mówi Wiekuisty. Choćby wasze grzechy były jak
szkarłat – jak śnieg zbieleją; choćby się czerwieniły jak
purpura – staną się białe jak wełna.”
(Iz 1:18,
NBG)
Odrzućmy
nasze krzyże, nie do udźwignięcia, by podjąć krzyż dany nam od
Ojca, łagodny i lekki, a potem idźmy z naszym Panem, codziennie w
prawdziwej wolności.
Komentarze
Prześlij komentarz