Babel XXI
Rys. Hieronim Bosch, Sąd Ostateczny, 1480 r.
I zawołał potężnie
donośnym głosem: Upadł, upadł wielki Babilon, [metropolia]. Stała
się mieszkaniem demonów, schronieniem wszelkiego ducha nieczystego
i schronieniem wszelkiego ptactwa nieczystego i znienawidzonego. Gdyż
wszystkie narody piły wino zapalczywości jej nierządu, a królowie
ziemi uprawiali z nią nierząd i kupcy ziemi wzbogacili się na jej
wielkim przepychu. I usłyszałem inny głos z nieba, który mówił:
Wyjdźcie z niej, mój ludu, abyście nie byli uczestnikami jej
grzechów i aby was nie dotknęły jej plagi. (Obj 18:2 – 4)
Ciężko jest mówić na
temat, którym obecnie żywią się media, a który rozdziera
społeczeństwo, a często nawet samo Ciało Chrystusowe. Zdaję
sobie sprawę z tego, że mając w pamięci przykazanie Pana Jezusa o
miłości bliźniego, trudno jest ustosunkować się do tego tematu w
sposób jednoznaczny, ale zdaję się, że właśnie do takiego
wypowiedzenia się wkrótce każdy z nas będzie zmuszony.
Zanim jednak przejdę do
jakiegokolwiek ogłaszania wszem i wobec czegokolwiek, chciałbym
spojrzeć na ten problem trochę z innego punktu widzenia niż
prezentują media. Nie chcę opisywać tego problemu jako próby sił
pewnego społecznego dualizmu: postęp kontra zaścianek, liberałowie
kontra konserwatyści, ludzie oświeceni kontra „zakute łby” –
taki obraz wystarczająco brutalnie atakuje nas z ekranów naszych
telewizorów, komputerów, tabletów czy smartfonów. Niezależnie od
stron problem ten jest przedstawiany jako walka dwóch równorzędnych
sił i teraz zależy od strony przedstawiającej istotę konfliktu,
kto zostanie wywołany do tablicy jako pierwszorzędny demon
współczesnego świata. Chciałbym spojrzeć na ten problem z
perspektywy człowieka, który widzi t co się dzieje z perspektywy
zamykającego się właśnie cyklu.
Historia testis
temporum, lux veritas, vita memoriae, magistra vitae – Historia
jest świadkiem czasów, światłem prawdy, życiem
pamięci, nauczycielką życia, jak
mawiał Cyceron. Upadek zachodniego cesarstwa rzymskiego, usunięcie
ostatniego zachodniego cesarza Romulusa Augustusa zwanego szyderczo
przez swych krytyków Augustulusem – Auguścikiem w 476 roku i
przejęcie władzy w Rzymie przez króla barbarzyńskich germanów
Odoakera nie wywróciły życia ówczesnych Rzymian do góry nogami –
wszystko zostało po staremu. Nie
żyje król, niech żyje król
– chciało by się zawołać, ale z
punktu widzenia historii zmieniło się bardzo wiele. Cesartwo
Rzymskie nigdy już nie podniosło się z upadku, a i wschodnia jego
część ze stolicą w Konstantynopolu nie była w stanie już
sięgnąć szczytów swojej niegdysiejszej sławy, aczkolwiek wymiana
religii państwowej pozwoliła temu cesarstwu, w zmarginalizowanej
roli, funkcjonować jeszcze tysiąc lat.
Doszukuje
się wielu przyczyn upadku imperium, niektórzy przypisują taką
rolę chrześcijaństwu, inni dopatrują się wielu innych elementów,
które razem tworzyły „piątą kolumnę”
rozsadzającą imperium od środka. Do takich destrukcyjnych
elementów zaliczano depopulację miast, inflację, zbyt wysokie
koszta utrzymania armii oraz jej germanizację. Myślę, że cesarz
Konstantyn Wielki widział jednak coś więcej. Otóż problem jaki
zauważał to degradacja elementu, który był spoiwem rzymskiej
państwowości, a mianowicie religii oraz związanej z nią silnej
rzymskiej moralności.
Konstantyn
widział społeczną degrengoladę, która wewnętrznie osłabiała
imperium zbudowane na podstawowych wartościach moralnych, wśród
których jedną z najważniejszych było małżeństwo. Niestety w
czasach Konstantyna hedonizm zapewne był popularnym podejściem do
życia. Rozwiązłość życia seksualnego nie ominęła cesarskiego
dworu, wspomnieć można by tu choćby tylko cesarza Kaligulę.
Jednym z objawów załamania się religii rzymskiej, jako jednego z
najważniejszych elementów twórczych państwa, był synkretyzm,
który pozwalał rzymianom czcić jakiekolwiek bóstwo pragną i choć
sam Konstantyn był mitraistą, a więc wyznawcą kultu irańskiego
boga Mitry, to dostrzegał potrzebę reformy religii rzymskiej,
przywrócenia jej siły jako czynnika stabilizującego. To co
pierwotnie było uważane za zabobon, w szczególności wszystkie
religie wschodnie, stało się normą, a wręcz czymś modnym. Wraz z
upadkiem moralności wynikającej z przestrzegania zasad religii
rzymskiej, korupcja zżerała imperium od środka. Potrzebny był
nowy, świeży twór, który scali to co się rozpadało. Wybór padł
na chrześcijaństwo.
Chrześcijaństwo
wtedy już od ponad 200 lat stawało się coraz większą siłą
mającą wpływ na życie mieszkańców całego imperium. Chociaż
powstało jako ruch mesjański wewnątrz judaizmu okresu drugiej
świątyni, to bardzo szybko dotarło do najdalszych zakątków
Imperium Romanum i poza. Mimo prześladowań na różną skalę,
chrześcijaństwo się rozwijało, stając się coraz większą siłą
społeczną. Myślę, że w moralnej sile nowej religii i
społeczności jej wyznawców Konstantyn ujrzał szansę na odbudowę
morale swojego państwa – jakby to powiedział współczesny nam
klasyk zza Oceanu „Make the Empire great again” (parafraza
powiedzenia Donalda Trumpa „Make America great again”).
Chrześcijaństwo,
zgodnie z tym co przewidywał Konstantyn, stało się religią
państwową niestety mimo bystrości umysłu Konstantyna Wielkiego
oraz praktycznych działań Teodozjusza I Wielkiego, nie powstrzymało
to rozkładu cywilizacji rzymskiej i symbolicznego jej końca w Anno
Domini 476. Choć kończyło się coś niewielu płakało, większość
przeżywała swoje zwyczajne życie.
A
jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego.
Jak bowiem za tych dni przed potopem jedli i pili, żenili się i za
mąż wydawali aż do tego dnia, w którym Noe wszedł do arki; I
nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i zabrał wszystkich - tak
będzie i z przyjściem Syna Człowieczego. (Mt 24:37 – 39)
Prawie 500 lat wcześniej Pan Jezus wskazał na pewną cykliczność,
historyczną powtarzalność przyczyn i skutków. Jak było z
Imperium Rzymskim, tak będzie i z obecną cywilizacją, która
powstała na gruzach pogaństwa, i politycznym tryumfie
chrześcijaństwa.
Myślę,
że dziś historia zatoczyła pewne koło i ponownie widzimy symptomy
upadku cywilizacji. Jednym z takich symptomów jest podważanie przez
młode pokolenie praktycznie wszystkich wartości, na których
zbudowana była cywilizacja. Już w „Odprawie posłów greckich”
Jan Kochanowski, poeta z Czarnolasu, pisał:
O
niemądre królestwo i zginienia bliskie,
gdzie
ani prawa ważą, ani sprawiedliwość
(…)
Nizacz
prawdy nie mając ani końca patrząc,
do
którego rzeczy przyjść za ich radą muszą.
Nie
rozumieją ludzie ani się w tym czują,
jaki to
wrzód szkodliwy w rzeczypospolitej
Młódź
wszeteczna: ci cnocie i wstydowi cenę
ustalili;
prze tymi trudno człowiekiem być
dobrym;
ci domy niszczą, ci państwa ubożą.
Chyba
żadne inne słowa lepiej już nie muszą nawet wyrażać tego co się
dzieje obecnie. Nokonformizm i postmodernizm podają sobie ręce, i
zalewają szkoły oraz inne państwowe instytucje. Odrzucenie starych
wartości staje się wartością samą w sobie, a obecna młodzież i
lewicowe siły polityczny, które oddziałują na tą młodzież
głównie przez kreowanie różnych wzorców osobowych w telewizji
czy mediach społecznościowych, sądzą, że na gruzach tych
wartości, na gruzach obecnej cywilizacji, wybudują nową –
lepszą, laicką cywilizację. Wiara w budowę utopijnie
tolerancyjnego społeczeństwa jest równie iluzoryczna, jak wiara w
to, że wszyscy nawrócą się do Chrystusa.
Problem
w tym, że tak jak za czasów Konstantyna Wielkiego alternatywą dla
upadającego porządku państwowego była nowa, popularna religia, na
której można było kontynuować imperium, obecnie jedyną
alternatywą dla cywilizacji „chrześcijańskiej” (zbudowanej na
wartościach chrześcijańskich obecnie kwestionowanych) jest
cywilizacja zbudowana na innej religii, nowszej niż chrześcijaństwo
– Islamie. Jak niegdyś chrześcijaństwo jawi się ona jako powiew
świeżej i prostej, aczkolwiek scalającej społeczeństwo,
moralności. Być może cywilizacja oparta na prawie szariatu wydaje
się być doskonałym materiałem, na którym można oprzeć
kontynuację współczesnego zachodniego post – dekalogowego
imperium niestety pojawia się tu pewien drobny problem, którego
współcześni piewcy walki z islamofobią czy homofobią, czy
jakąkolwiek inną fobią na postmodernistyczne cywilizacyjne
pomysły, nie biorą pod uwagę – ale o tym za chwilę.
Wielu
wierzących w Chrystusa jako największy problem dostrzega ruch LGBT+
wraz z jego filozofią tolerancji i akceptacji odmiennego od uznanego
za społecznie przyjęty stylu życia. Niektórzy z wierzących nie
dostrzegają problemu lub nie chcą go dostrzec, jakby wierzyli temu,
że jeśli będą wystarczająco ignorować problem, to de facto nie
będzie ich dotyczył. Ja osobiście uważam, że LGBT+ oraz wszystko
co wiąże się z tym ruchem nie jest istotą problemu, a jednym z
przejawów upadającej cywilizacji. Feminizm, ideologia gender,
polityczna poprawność czy obecnie coraz bardziej szalejąca
ideologia porywania dzieci przez urzędy jak norweski Barnevernet to
tylko elementy tej układanki, a jest ich więcej jak np.
propagowanie wschodnich religii, których soteriologia szuka swego
źródła i spełnienia nie w Bogu, a człowieku. Jako wierzący w
Jezusa, że jest Panem i Chrystusem, muszę powiedzieć, że cały
ten system, którego elementy wyliczyłem to system lucyferiański i
nie próbuję w tym miejscu przemycić jakichkolwiek teorii
spiskowych o tajemnych organizacjach typu Iluminati, chodzi
mi raczej o duchową wojnę, którą prowadzimy z siłami stojącymi
za tymi wszystkimi elementami rozpadu świata jaki znamy: Nie
toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, ale przeciw
zwierzchnościom, przeciw władzom, przeciw rządcom ciemności tego
świata, przeciw duchowemu złu na wyżynach niebieskich.
(Ef 6:12)
Cała
ta sytuacja przypomina mi genialne arcydzieło światowej literatury
„Moby Dicka” Melvilla Hermana i niemal zwycięski okrzyk kapitana
Ahaba, którego nieszczęsnym pierwowzorem jest siódmy król
Izraela, w ostatecznej wydawałoby się konfrontacji z białym
wielorybem: Ku tobie płynę, wszystko
niszczący, lecz nie zwycięski wielorybie. Do ostatka zmagam się z
tobą, z samego serca piekieł godzę w ciebie. W imię nienawiści
plwam na ciebie ostatnim mym tchnieniem!
Cały ten system, który godzi w cywilizację jaką znamy tak
naprawdę pragnie ugodzić w Boga. Im bliżej jest wielki i zwycięski
Dzień Pana, tym więcej jest prób pokonania Boga jakby to było
możliwe. Moby Dick zniszczył wiele statków i konfrontacja z załogą
statku Pequod, kapitana Ahaba nie była niczym nowym, aż chciało
się zawołać za Koheletem: To, co
było, jest tym, co będzie; a to, co się stało, jest tym, co się
stanie. I nie ma nic nowego pod słońcem.
(Koh 1:9) Wszystkie te przejawy upadku cywilizacji: feminizm, gender,
LGBT+, pro choise, atak na niewinność dzieci, wszystkie te przejawy
kierunku w jakim idzie dzisiaj cały ten ruch społeczno – moralny
świadczy tylko o jednym, o strachu przed Bożym sądem i wynikającej
z tego desperackiej próbie przepędzenia sędziego wraz z jego
prawem z ludzkiej świadomości.
Ten
problem, o którym wcześniej wspomniałem, to nieuchronność
wypełnienia się Bożej sprawiedliwości niezależnie od tego jaka
panuje na świecie ideologia. To co ma się stać, co zostało
zapowiedziane, wypełni się niezależnie od tego czy ktokolwiek w to
wierzy czy nie. Wszelkie próby dokonania ideologicznej rewolucji
wypędzenia z naszego globu moralnego dyktatu stwórcy, zrzucenia
okowów wszelkich Boskich ograniczeń, wobec zapowiedzi Sądu Bożego
są tak skuteczne jak próba ignorowania przez mrówkę
nadciągającego słonia. George Orwell, twórca słynnego dzieła
„Rok 1984”, powiedział kiedyś: „Im dalej społeczeństwo
dryfuje od prawdy, tym bardziej nienawidzi tych, co ją głoszą.
PRAWDA jest NOWĄ MOWĄ NIENAWIŚCI. Mówienie prawdy w epoce
zakłamania jest rewolucyjnym czynem.” Dzisiaj wypełniają się te
prorocze słowa; polityczna poprawność zmusza ludzi by odrzucili
prawdę o grzechu. Mówienie o grzechu, które w rozumieniu Ewangelii
jest przejawem miłości do człowieka, stało się dzisiaj synonimem
nienawiści i braku poszanowania do człowieka. O
Tempora, o mores!
Objawienie
Jana – Apokalipsa, maluje obraz upadku cywilizacji oraz powstanie
innej zupełnie nowej, która przyjdzie wraz z powtórnym przyjściem
Pana. Dlatego mimo tego całego szumu medialnego, upadek współczesnej
cywilizacji nie powinien być dla ucznia Jezusa czymś bolesnym,
jakimś traumatycznym doświadczeniem, a raczej oznaką początku
radosnego oczekiwania na powtórne, obiecane nam przyjście Pana,
pomimo zbierających się nad Kościołem burzowych chmur. To co się
dzisiaj dzieje, powinno być okazją dla Kościoła do coraz
głośniejszego wołania Marana
tha!
Konflikt
chrześcijaństwa z grzechem, które wszystkie postmodernistyczne i
humanistyczne ruchy reprezentują jest dla nas zbawienny, a zbawienny
też może być dla wielu ludzi, którzy dzisiaj stoją po drugiej
stronie barykady. Choć wielu ludzi reprezentujących nurty lewicowe
widzi w nas, głoszących Ewangelię Jezusa Chrystusa, ludzi, którzy
ich nienawidzą, nie mogą być dalsi od prawdy. To właściwie
rozumiana miłość Boża do tych ludzi, do ludzi LGBT+, do
feministek, do aborcjonistów, do zwolenników gender, nawet do
pedofili, zmusza nas do tego by odsłaniać grzech, by ci, którzy są
w nim pogrążeni mogli to pojąć i zobaczyć światło życia
Ewangelii Jezusa Chrystusa: Wy jesteście
światłością świata. Nie może się ukryć miasto położone na
górze. Nie zapala się świecy i nie stawia jej pod naczyniem, ale
na świeczniku, i świeci wszystkim, którzy [są] w domu. Tak niech
wasza światłość świeci przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre
uczynki i chwalili waszego Ojca, który jest w niebie.
(Mt 5:14 – 16)
Tymczasem
budowa nowej wierzy Babel, wyzwania rzuconemu samemu Bogu, trwa w
najlepsze jak uwielbienie oddane Synowi Jutrzenki, mordercy od
początku – jak go nazwał sam Pan Jezus. Babel XXI to krótki
przebłysk tryumfu Baala, władcy Szeolu, starodawnego Węża, nad
ludzkością, która od początku dała się wciągnąć w wir
kłamstw.
Rozważałam to koło wydarzeń względem Sodomy i Gomory. Żyjemy w czasach ostatnich, to nie ulega wątpliwości. Jeżeli masz ochotę poczytać moje przemyślenia, zapraszam Cię do artykułu bardziej biblijno-naukowego i drugiego bardziej dedukcyjnego.
OdpowiedzUsuń1) https://ekstraktzycia.blogspot.com/2019/02/3-piecioksiag-na-mapie-sodoma-i-gomora.html
2) https://ekstraktzycia.blogspot.com/2019/07/dzis-bedzie-o-seksie.html
Pozdrawiam.