Ze śmierci do życia
Rys. Nicola Poussin, Jan Chrzciciel udzielający chrztu ludowi (1635 r.)
Kiedy narodziłem się na
nowo, wszystko wokół stało się takie inne, takie do odkrycia.
Wielkimi ze zdziwienia i zachwytu oczami obserwowałem tą dotychczas
nieznaną mi rzeczywistość. Chłonąłem ten zalew informacji oraz
inspiracji, który grał na mojej duszy jak zawodowa harfistka na …
swoim instrumencie. To wszystko było takie dziewiczo piękne.
Jak pierwszy raz
spotkałem moją żoną byłem trochę zażenowany i trochę
zafascynowany. Zażenowany własnym bełkotem oraz własną
nieudolnością i niezgrabnością, jakbym istotnie stał się
słoniem w składzie porcelany – strach się ruszać. Zafascynowany
byłem nią, każdym centymetrem jej twarzy; jej spojrzeniem, które
unosiło się ponad moją skromną i niezauważalną osobą; każdym
uśmiechem, na który mógłbym się gapić godzinami z rozbrajającą
miną słodkiego szczeniaka, czy każdym ruchem, który wydawał się
być tańcem, który z gracją umie wykonać tylko delikatna chmurka
porannej mgły poruszana delikatnym podmuchem wiatru. Mimo kłębiących
się w głowie myśli, czułem motyle w brzuchu.
Kiedy Duch Święty
przycisnął mnie do podłogi i spojrzał mi w oczy czułem
zażenowanie. Nie mogłem odpowiedzieć takim samym spojrzeniem.
Wiedziałem, że jestem nieudolny i niezgrabny. Każdy Jego ruch,
każde spojrzenie i uśmiech mnie fascynował. Podczas modlitewnych
rozmyślań słyszałem miłosne kawałki, całkiem jakbym to ja był
panną, do której trzeba się zalecać. Czułem to ogromne
pragnienie bycia z Nim, wysławiania mojego Boga, bo Jego miłość
była namacalna, była bardziej rzeczywista niż matczyne
zaopatrzenie w słoiki z powidłami.
Kiedy zacząłem chodzić
z moją, wtedy jeszcze, przyszłą żoną, dzień bez niej stawał
się udręką. W sumie koncentracja na innych rzeczach waliła się w
gruzy, bo liczyło się tylko odmierzanie czasu do spotkania. Kiedy
Bóg, Chrystus, pojawił się w moim życiu i zacząłem z Nim
„chodzić” wszystko inne straciło swoją wartość, stało się
jak pożółkłe i rozpadające się ręku zapiski z innej epoki.
Ta miłość, którą On
miał dla mnie, napędzała mnie przez cały czas od momentu, kiedy
niemal niezauważony przyszedł do mnie i dotknął moich oczu, a
potem delikatnym i miękkim barytonem wypowiedział – Effatha! Z
każdym dniem napędzała mnie mocniej i mocniej. Jedyne co chciałem
robić, co miało jakikolwiek sens to poznawać Go. Wiedziałem, że
jest przy mnie; wiedziałem, że czyni ze mną niesamowite rzeczy.
Uczyłem się go rozpoznawać spośród wszystkich głosów świata.
Kiedy zostałem
zanurzony, czułem, że umieram. Wody zamknęły się nade mną.
Czułem się jak jeden z tych biednych Egipcjan, którzy weszli do
wody Morza Czerwonego i już z niej nie wyszli. Miałem swoje
wewnętrzne demony, ale żeby zaraz coś takiego. To trwało chwilę,
ale ja w tej chwili się zanurzyłem; równie dobrze mogło to trwać
100 lat. Biedny Schopenhauer mógł tylko patrzeć na Pawła z
Tarsu z drugiego brzegu, gdzieś w okolicach Baal – Cefon.
Światło. Światło
zawsze pojawia się jako mała kropka. Byłem kiedyś w Niagara Cave
i kiedy doszliśmy do najodleglejszego zakątka tych podziemnych
jaskiń w tej amerykańskiej Krainie 10 000 Jezior
przewodnik zgasił światło. Wtedy trochę zbliżyłem się do
zrozumienia pojęcia „nic”. Ta ciemność śmierci była inna,
była otchłanią, ale światło ją przebijało. Podążaj w
kierunku światła! Brzmi jak tytuł amerykańskiego filmu. Franz
Kafka powiedział Chrystus – to przepaść
pełna światła… ten, kto w nią spojrzy, musi się w nią rzucić.
To
nie wody śmierci były otchłanią, do której zmierzałem, to
Światło – Chrystus był bezkresem, w którym pragnąłem się
zanurzyć. Podążałem w kierunku światła.
Wbrew
założeniom Otto Ranka, wielu uważa, że nowonarodzone dziecko nie
jest w stanie zarejestrować swoich urodzin jako sensu stricte
traumy, choć niezaprzeczalny jest fakt cierpienia takiego wydawałoby
się szczęśliwego bobasa. Światło wciągnęło mnie i urodziło
na powrót do rzeczywistości. Trauma i szczęście powrotu
jednocześnie. To nie początek depresji, a cudownie innego życia.
Czułem, że zostałem urodzony, ale tak inaczej, choć czułem się
tak czysty jak noworodek po pierwszej kąpieli. To cudowne uczucie
czystości.
Wynurzyłem
się taki sam, bez papieża za plecami i bez protekcjonalnej
obecności dumnych w swej pokorze świętych. Stałem w tej wodzie
sam. Przez moment trwający całą wieczność nie było tam nikogo
innego, kogo zostawiłem po drugiej stronie. Ziemia była moja. Każdy
święty i każdy grzesznik w historii Naszego gatunku, żył tam. Na
drobinie kurzu zawieszonej w promieniach Słońca. Pomyśl o rzekach
krwi przelewanych przez tych wszystkich imperatorów, którzy w
chwale i zwycięstwie mogli stać się chwilowymi władcami fragmentu
tej kropki. Naszym pozom. Naszemu urojonemu poczuciu własnej
ważności, naszej iluzji posiadania jakiejś uprzywilejowanej
pozycji we wszechświecie, rzuca wyzwanie ta oto kropka bladego
światła. W
„normalnych” warunkach można by się z Carlem Saganem zgodzić,
ale wtedy nie było „normalnych” warunków, a ja poczułem się
dziedzicem, kimś nad wyraz uprzywilejowanym. Tak działa Bóg.
Egzystencjaliści
mają rację. Człowiek jest kształtowany przez swoje otoczenie. Tak
było od początku. To wąż, który był w otoczeniu człowieka,
doprowadził do tego, że człowiek uznał Boga za kłamcę. Od
tamtej pory nie lubimy się ze Stwórcą. Mistrz z Nazaretu wyraźnie
powiedział, że jeśli się nie narodzę na nowo, to królestwo
pozostanie dla mnie zamknięte. Zaatakowała mnie i brutalnie zraniła
bestia zwana grzechem, i dopóki nie narodzę się na nowo przez
śmierć, to nie będzie powrotu
do Edenu,
a płomienisty miecz wciąż tam się obraca.
Od
kiedy złapałem swój pierwszy oddech, pierwszy raz naprawdę
otworzyłem oczy, również egzystencjalizm rozpadł się w pył, jak
starożytna mumia tkwiąca szyderczo przez tysiąclecia na swoim
pogruchotanym tronie. Nie było już nic. Jak wołał Tertulian Cóż
mają Ateny wspólnego z Jerozolimą; co akademia ze świątynią?
Byłem ja i najdroższy memu sercu Nauczyciel – Duch prawdy.
Tego
Ducha Świętego Pan obiecał nam posłać jako Pocieszyciela, aby
nas przygotował dla Boga. Jak bez wody nie da się zaczynić suchej
mąki i wyrobić z niej jednego ciasta i jednego chleba, tak i my nie
możemy stać się jedno w Jezusie Chrystusie bez wody, która
przychodzi z nieba. Jak zeschnięta ziemia nie wyda plonu bez
wilgoci, tak my, którzy byliśmy suchym drzewem, nie wydalibyśmy
owoców życia bez deszczu zesłanego z woli niebios (Ireneusz
z Lyonu, Adversus Haereses)
Zanim
pierwszy powiew wiatru pchnął mnie ku brzegowi jeziora odczułem
wagę wydarzenia wraz z każdą kroplą wody, która domagała się
by ją wypuścić wolno spośród fałd i fałdek mokrego ubrania.
Nim podjąłem próbę pierwszego kroku czułem jak jeszcze jakaś
siła próbuje ciągnąć z powrotem, ale poddanie się jej było
niemożliwe. Zrozumiałem, że umarłem, na tą jedną chwilę, by
zostać wydartym i narodzonym raz jeszcze. Pierwszy haust powietrza
jest jak pierwsza próba oddechu małego noworodka, tylko tu nie było
nikogo by dać mi klapsa. Dokonało się.
Gdy
miłości poznasz smak, Chęć w Tobie zapłonie większa, Lecz żadna
miłość nie będzie, Tak samo słodka jak pierwsza – śpiewał
Bułat Okudżawa. To pierwsza miłość, miłość tak czysta i
wspaniała zmusiła mnie do śmierci i narodzin, by rozpłynąć się
w Otchłani Światła – Chrystusie.
BÓG
JEST MIŁOŚCIĄ! - wołał Jan Apostoł. To wołanie szarpie
najgłębsze struny serca, a potem siadam u stóp i słucham jak
Paweł swym pełnym ekspresji oraz pomieszanego z emocjami rozsądku
głosem mówi – Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest, Miłość
nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie
dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz
współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we
wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma (1Kor 13:4 - 7)
.
Ze
śmierci do życia – z nieistnienia do pełni bycia; z ciemności
do światła – z mroku ignorancji i upodlenia do poznania Tego,
który oświetla wszelką nieprawość; z niesprawiedliwości do
sprawiedliwości – z ograniczeń ludzkiego umysłu do pełnej
miłości, której sam, jak każdy inny człowiek, nie byłbym w
stanie pozyskać. Zostałem na nowo urodzony, tak po prostu bez
żadnych fanfar, ani uroczystych procesji, bez celebracji i
celebransów, bez matki i ojca, którzy odebrali by mnie samochodem
po porodzie. On pokochał mnie, pociągnął mnie i zrodził mnie.
Tak po prostu...
Komentarze
Prześlij komentarz